poniedziałek, 7 czerwca 2010

Queen, Sting i Metallica po nowemu

Ktoś na pierwszy rzut ucha mógłby powiedzieć: "no Freddie Mercury to się pewnie teraz przewraca w grobie..." Ja dodałbym tylko: "chyba z zazdrości". Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniem.

W przerwie przygotowywania większego posta o pewnym poważnym utworze z kanonu muzyki organowej, za pomocą trzech metrów kabla i dwóch głośniczków na pałąku, magicznym sposobem wpadł mi do głowy muzyczny zamysł pewnego pana z sąsiednich niemieckich landów, który tymże świeżym i śmiałym przedsięwzięciem zahaczył o jakiś (ale nie byle jaki) zwój w moim mózgu, odpowiadający za słuch i płynące z niego zadowolenie. Owy pan muzyk (a wierne odwzorowania oryginałów - lub jeżeli ktoś woli w tempie Allegro.pl: orginałów, oraz ciekawe aranżacje partii poszczególnych instrumentów wraz z trafnie dobranymi głosami organowymi, świadczą o muzycznej supremacji artysty) wymyślił sobie, by instrument tak ściśle związany w naszych czasach zazwyczaj tylko z muzyką liturgiczną - to raz w tygodniu, lub raz na kilka miesięcy z koncertem niezrozumiałej i ciężkiej muzyki organowej, wykorzystać do nieco innych, rzekłbym niemoralnych celów rozrywkowych. Postanowił pobawić się Queenowską "Bohemian rhapsody" - jednym z najczęściej wymienianych utworów wśród tych najlepszych w historii muzyki popularnej, Stingowskim przebojem "Russians", czy wreszcie słynnym "Nothing else matters", bez którego fani zespołu Metallica obejść się nie mogą. Co z tego pomysłu wyszło? Oczywiście jak zwykle wyszło to, co wyjść miało: jeden instrument, a słychać w nim zarówno fortepian, gitary, bas, kotły, gongi, perkusję, jak i samych frontmanów - Freddiego i Stinga.

Zanim posłuchacie tych ciekawostek muzycznych, rzucę tylko krótką konkluzją: dobrze, że są ludzie pokroju Patricka Gläsera, którzy w taki właśnie innowacyjny sposób chcą zachęcić innych jeżeli nie do pokochania, to przynajmniej do polubienia organów. Instrumentu, który w momencie wydania odpowiedniego, dla odmiany nie pisemnego, a ręcznego polecenia służbowego, świetnie potrafi oddać klimat ballady operowej, fragmentów a capella, czy wreszcie elementów hard rocka.







PS. Ciekawy jestem, jak taki występ byłby przyjęty (o ile w ogóle) przez "szefów" niektórych naszych polskich parafiji...