wtorek, 23 marca 2010

Rozbiór Frania do ptaków kazania

Zbliżają się wiosenne Święta. Nareszcie! Ciepło i przedzierające się przez resztki zimowych chmur słońce nastrajają optymistycznie. Posłuchajcie utworu upamiętniającego pewną historię, która miała miejsce "jakiś" czas temu...



Był słoneczny, wiosenny poranek. Wtedy jeszcze nieświęty Franciszek wykonywał swoją ulubioną czynność niedzielną, którą była przechadzka po ulubionym lesie, oddalonym tylko nieco ponad kilometr od miejsca zameldowania. Budzące się dopiero co ze snu ptaki na widok najbardziej przyjacielsko nastawionego człowieka na ziemi, zaczęły zlatywać się gwarnie, konkurując o każde wolne miejsce na gałęzi. Każdy z nich miał coś do "powiedzenia", każdy pragnął zająć miejsce, w którym zarówno słyszalność, jak i widoczność, stwarzałyby idealne warunki do pochłaniania słów leśnego barda. Jarmarczny zgiełk wróblowatych zagłuszany był raz po raz pohukiwaniem sów, które uważane za najmądrzejsze, miały swoje VIP-owskie miejscówki.

Nawet pędzący na sygnale nieopodal lasu wóz strażacki (w 2 minucie i 40 sekundzie zgromadzenia) nie był w stanie przerwać tych muzycznych treli. I tak mogłoby to trwać wieczność, gdyby nie Franuś, który słynął wprawdzie ze swojego spokojnego usposobienia, ale jak każdemu w obliczu takiego zgiełku, tak i jemu po pewnym czasie puściły nerwy. Zaczął więc tupać swoją bosą stopą sugerując zgromadzonym słuchaczom, że czas najwyższy, by zaczęli się zachowywać jak należy. Nad wyraz inteligentne ptactwo szybko zaprzestało sporów. Ci, którzy nie odebrali prawidłowo i na czas dawanych sygnałów nożnych, odgapili zachowanie od innych i całe to "ptasie radio" umilkło, jakby w okolicy zabrakło elektryczności (3 minuta i 36 sekunda).

Ciszę tę przerwał donośny i stateczny głos Francika, któremu co chwila wtórowały ukryty w gąszczu leśnego poszycia rudzik oraz latający nad całym zgromadzeniem świergotek drzewny. Kiedy mistrz kazania zawarł już wszystko, co było do powiedzenia na temat ich swobodnego życia na ziemi i piękna otaczającego świata, zaczął nawoływać wszystkie stworzenia leśne do gromkiego śpiewu, który oddałby cześć i chwałę Bożej potędze oraz dobroci. I tak swój chóralny występ zaczęły najpierw soprany (4 minuta i 39 sekunda), po których po kolei dołączały ptasie alty i tenory, by w końcu razem z basami odśpiewać gromkie "Te Deum".

Echo niosło się po lesie delikatnie przeobrażając się w ciszę. A tę przebojowo wykorzystała kukułka (5 minuta i 25 sekunda), która przekonana o swej popularności (wszak to chyba jedyny ptak, którego do dziś ludzie notorycznie wciskają do swoich zegarków) zechciała również zaistnieć w zgromadzeniu. Przy wtórach delikatnego głosu bogatki dała krótki popis kukania. Biorąc pod uwagę fakt, że tak modne w obecnych czasach "parcie na szkło" u tych ptaków jest niemałe, kukanie takie trwałoby znacznie dłużej, ale przerwał je ponownie gapciowaty Franciszek (5 minuta i 38 sekunda), który zapomniał dodać w swoim poprzednim wystąpieniu czegoś bardzo ważnego.

Było to coś, co poruszyło ptasie gremium i wywołało niemałą wymianę zdań. Komentarze do wywodu mistrza przeplatały się bowiem z jego coraz mocniejszymi argumentami, by w ostateczności osiągnąć apogeum i mocno zaskoczyć słuchaczy (7 minuta i 35 sekunda). Niestety w tym momencie historia się urywa i do dnia dzisiejszego nie wiemy, co było tą ważną wiadomością. Może była to przestroga przed panoszącym się złem, a może coś, co każde żyjące na tym świecie stworzenie pozna w swoim czasie?

Pozostało nam jednak echo całego kazania (8 minuta i 34 sekunda), które trwa po dzień dzisiejszy na każdym zakątku świata za sprawą potomków i kolejnych pokoleń głoszących z polecenia świętego Franciszka chwałę Boga i jego misternego dzieła, w którym dane nam jest żyć.

A z drzewa, nie tracąc słowa,
słucha i dech powściąga
sroka i kawka, i sowa,
dudek i makolągwa,
kosy, jarząbki i kanie,
gromada trznadli i pliszek,
jakie to dzisiaj kazanie
powie im święty Franciszek...


Beata Obertyńska

piątek, 5 marca 2010

Spotkanie z Sawą

Był gorący dzień lipcowy. Los (lub jak mawia znajomy - los andżeles) rzucił mnie tego dnia do naszej Stolycy. Wracałem późnym popołudniem z pewnego spotkania. Przechodząc obok kościoła usłyszałem delikatne, aczkolwiek na tyle wyraźne brzmienie organów, że zadziałało ono na mnie jak hamulec bezpieczeństwa w pędzącym pociągu. Nie zastanawiając się długo, obróciłem się na pięcie i pognałem w stronę wejścia. Orzeźwiający chłód świątyni oblał mnie już w momencie przekroczenia progu, a mocne jeszcze promienie słoneczne przedzierające się przez witraże, zauroczyły mnie grą niezliczonej ilości barw. Przysiadłem w ławce. Wszechobecną ciszę, której wchodząc do świątyni się nie spodziewałem, przerwało po chwili mroczne brzmienie organów na modłę Suplikacji, których prawdę mówiąc także się nie spodziewałem. Pomyślałem, że fantazja składająca się z różnorakich przeobrażeń tematu "Święty Boże" w środku lata, połączona ze wszystkimi elementami, których było mi dane doświadczyć w pustej świątyni, to nic innego, jak jakiś znak.

Zacząłem więc coraz bardziej wsłuchiwać się w każdą, niemal pojedynczą nutę, by już po chwili zdać sobie sprawę, że zupełnie nieświadomie pozwoliłem tym intrygującym dźwiękom przenikać wprost do środka mojej duszy. Im głębiej tonąłem w tej zaskakująco osobistej harmonii, tym bardziej byłem pewien czystości i duchowości oblewającej mnie muzyki. Oczami wyobraźni widziałem, jak grający organista subtelnie muska klawiaturę instrumentu, wydobywając z niego same przemyślane tylko tony składające się w nietuzinkową linię melodyczną, ale przede wszystkim zjawiskową, fenomenalną i jedyną w swoim rodzaju harmonię. Bardzo rzadko zdarza mi się doświadczać tego rodzaju przeżyć, dlatego potraktowałem temat bardzo poważnie. Śledztwo polegające na odkryciu kto i dlaczego spowodował taki, a nie inny stan, bardzo szybko wykazało sprawcę. Był nim pan Marian Sawa.

W taki właśnie dziwny sposób natknąłem się na jego osobliwą twórczość i tak oto Fantazja "Święty Boże" stała się od tamtego dnia utworem Mariana Sawy, który darzę największym sentymentem. Chciałbym dzisiaj i Was "zarazić" muzyką tego wybitnego kompozytora, organisty, akompaniatora, improwizatora i pedagoga. Zdaję sobie sprawę, że dzieląc się z Wami tą kompozycją, w dodatku we własnej interpretacji popełnionej na 51 głosowych organach bielskiej katedry św. Mikołaja, nie dostarczę Wam zapewne doznań, jakie było dane mi osobiście doświadczyć przy pierwszej konfrontacji z muzyką Sawy, ale zaryzykuję. Mam wszakże nadzieję, że ciekawe brzmienie katedralnych organów (niestety tylko w postaci amatorskiego nagrania) w połączeniu z dźwiękami poukładanymi przeze mnie w "jakąś tam całość", ukażą Wam dużą wartość i oryginalność współczesnego, ale zarazem wyważonego muzycznego języka Mariana Sawy, który w genialny sposób łączy tradycję z nowoczesnością.



Dodatkową zachętą dla zapoznania się z jego twórczością, niech będzie jakże adekwatny wiersz samego kompozytora:

Chciałbym słowa zakląć w nuty
a nuty usłowić
nieme kształty zamknąć w barwy
wszystko to ożywić
uzmysłowić
ucieleśnić
userdecznić
uduchowić
i śmiechem
i łzami
umysły roztkliwić
by chociaż w ułamku
poznać życia piękno
.