poniedziałek, 24 stycznia 2011

Pasterze mili, czyście o...?

Jakiś czas temu udało mi się nagrać własną interpretację krótkiego preludium Mariana Sawy opartego na motywie XVIII-to wiecznej kolędy "Pasterze mili, coście widzieli", którą podzielę się dzisiaj z Wami. Może to dziwne, ale te niecałe 2 minuty zainspirowały mnie do nieco głębszej analizy samej kolędy. Analizy utrzymanej oczywiście w kontekście współczesnej formy betlejemskiej stajenki, w której zamiast pasterzy znaleźlibyśmy zapewne plastikowe zabawki a'la "DżiAjDżołso-Transformersy", Marię i Józefa zastąpiłyby odpowiednio Barbie i Ken, a zamiast Jezusa leżącego na sianku wisiałaby kartka z napisem: "sorki, jestem na solarce, wracam za 2 godziny".

Skąd ta inspiracja? Już po samym początku preludium Sawy orientujemy się, że będziemy mieć do czynienia z treściwą wariacją na temat, który zgrabnie i dowcipnie przedstawiony przez kompozytora, góruje przez cały czas trwania utworu. Wszystkie jego przeobrażenia, towarzyszące mu podskoki, powtórki i zacięcia, czy wreszcie dowcipne taneczne zakończenie, sugerują, że każdą, nawet najbardziej poważną rzecz czy kwestię, można zinterpretować i przedstawić po swojemu, po współczesnemu...




Tak więc widzimy kilku rosłych, stadnych mężczyzn przebywających w danym momencie trochę w górach, ale nie za wysoko, którzy tak oto sobie siedzieli na tych swoich pagórkach, gdy nagle coś ich tknęło - w sensie zaczęło do nich gadać i pytać, czasami dziwnym językiem:

Pasterze mili, coście widzieli?
Widzieliśmy maleńkiego,
Jezusa narodzonego,
Syna Bożego, Syna Bożego.

Wyciągnęli więc swoje pasterskie rolnety i "pyk" - uwidzieli najpiękniejszego Dzieciaka pod słońcem... a raczej pod gwiazdą - bo rzecz się działa nocą, o czym XVIII wieczny autor raczył zapomnieć.

Co za pałac miał, gdzie gospodą stał?
Szopa bydłu przyzwoita,
I to jeszcze źle pokryta,
Pałacem była, pałacem była.

I tak za pomocą przyrządu powiększającego widzieli to Boże Dziecię, ale zaraz po Nim ich doskonały wzrok przeniósł się na okoliczne zabudowania. "Oj widzę, że projektant tej szopy odbywał szkolenie AutoCada przez internet" - skomentował jeden, zwracając uwagę, że dach owej szopy pokryty był w sposób niespełniający obowiązujące normy sztuki budowlanej. Drugi przez chwilę pomyślał, że szopa była źle pokryta pałacem, ale pierwszy szybko wyprowadził go z błędu, znacząc swym pasterskim kijem znak "X" na jego plecach.

Jakie łóżeczko, miał Paniąteczko?
Marmur twardy, żłób kamienny,
Na tym depozyt zbawienny,
Spoczywał łożu, spoczywał łożu.

Ruszyli więc w drogę, aż tu nagle: "marmur twardy, depozyt zbawienny... czy my aby dobrze idziemy, może to chodzi o jakiś bank, a nie szopę?" - zastanowił się jeden, tym razem trzeci w kolejności "idzienia" pasterz, który w tym samym momencie dostał przez łeb czymś anielskim, aczkolwiek swym kształtem przypominającym raczej zwykły obuch. Swoje także usłyszał, ale tego niestety autor kolędy również nie przekazał.

Co za obicie miało to Dziecię?
Wisząc spod strzech pajęczyna,
Boga i Maryi Syna,
Obiciem była, obiciem była.

Po usłyszeniu takiego pytania, przez myśl pasterzom przeszły tylko kwestie tapicerskie, ale tak jak poprzednio zostały one szybko zduszone w zalążku przez czuwającego anielskiego Stróża. Nie oglądając się za siebie szli zatem dalej.

Czyli w gospodach? Czy spał w swobodach?
Na barłogu, ostrym sianie
delikatne spało Panię,
a nie w łabędziach, a nie w łabędziach.

Z racji swego prostego rozumowania, nie za bardzo zrozumieli powyższy wywód anielski, zwłaszcza w kontekście łabędzi, których w tamtych rejonach świata nie spotykano, a oni nie przywykli do podróżowania po świecie za swymi raczej tubylczymi owcami.

Kto asystował? Kto Go pilnował?
Wół i osioł przyklękali,
parą swą Go ogrzewali,
dworzanie Jego, dworzanie Jego.

Na końcu tego najważniejszego na świecie wówczas szyku szedł pastuch rozmyślający, czy to aby nie chodzi o to, że wół i osioł byli parą i jako tacy ogrzewali to Cudowne Dziecię swoją przyklękniętą obecnością. Uspokoił się, kiedy przypomniał sobie, że wół z natury jest sterylizowanym parzystokopytnym, a osioł jest po prostu... osłem. Mógł spokojnie dołączyć do reszty, by w końcu dotrzeć tam, gdzie dane było wreszcie zobaczyć na własne oczy to wszystko, o czym śpiewali Aniołowie i uradować się razem z nimi... No prawie.

Jakieście dary dali, ofiary?
Sercaśmy własne oddali,
a odchodząc poklękali,
czołem Mu bili, czołem Mu bili.

Najpierw oburzyli się, że szli taki szmat drogi tylko po to, żeby na końcu usłyszeć o sobie "ofiary". Potem nie za bardzo zrozumieli zwrot "sercaśmy", a na odchodnym przy wtórze anielskich śpiewów, strasznie rozbolały ich czoła... (niestety "całe", bo to w innej pieśni lud śpiewa tylko o ich przedniej części: "i uderzmy przed Nim czołem".

Wszystkiego... raczej bardziej normalnego w Nowym Roku!