I stało się. Wzorcowo zakałapućkałem się w remont, pakowanie, rozkręcanie, przeprowadzkę, skręcanie, rozpakowywanie - choć do tego ostatniego to jeszcze długa droga. Korzystając z chwili odpoczynku przysiadłem sobie na jednym z pudeł wypakowanych po brzegi przeróżnymi książkami, ciuchami, nutami, płytami i pomyślałem: "trzeba to jakże ważne wydarzenie, które dotknęło, dotyka lub zapewne dotknie prawie każdego, uwiecznić jakoś na moim blogu". Szybko przewertowałem karty mej pamięci zawierającej katalog dzieł organowych Jana Sebastiana Bacha (oczywiście mam na myśli pamięć elektroniczną, własna w takich warunkach funkcjonuje nienajlepiej) i utknąłem na numerze 543. Dlaczego? Najpierw posłuchajcie.
Czy już sam początek nie jest jak katastrofa, którą na początku przypomina każdy większy remont i przeprowadzka? Wszystko co było do tej pory w miarę sensownie poukładane rozsypuje się jak domek z kart, spada w przepaść, resztkami sił próbując tylko wznieść się do poprzedniego poziomu. Gdzieniegdzie wśród gęstwiny kurzu i pyłu (tak, chodzi mi o ten z rozkuwanych ścian) przebija się malutkie światełko w tunelu, które w miarę upływu czasu staje się coraz wyraźniejsze dając tym samym nadzieję, że jeszcze tylko tydzień, dwa i wszystko wróci do normy. Ale światełko to przygasa, bo oto nadchodzi ekipa z maszynką do cyklinowania parkietów w postaci specyficznego, nacechowanego bardziej negatywnymi emocjami motywu fugi, który wraz z wwiercającym się niczym wiertarka udarowa w beton pedałem (zwłaszcza w zakończeniu) doskonale oddaje atmosferę panującą podczas reperacji mieszkania. A samo zakończenie to przecież ewidentna szlifierka kątowa z milionem rozbryzgiwanych dookoła iskier, charakterystycznym "metalicznym" brzmieniem i przebijającym się co chwilę młotkiem oraz meselkiem pana majstra.
No dobrze, to że nad naszym remontem zawisły ciemne chmury już wiemy, ale co z tonacyją, która zgodnie z tytułem posta miała być tutaj scharakteryzowana? A tu niespodzianka. Mam bowiem wrażenie, że znalazłem doskonały przykład, który nijak ma się do tej właśnie charakterystyki i świadczy albo o pomyłce autora tej definicji, albo o niesamowitym talencie pana Bacha, który z każdej, nawet najbardziej potulnej tonacji, potrafi wysupłać potwora. Oto ta krótka, ale konkretna charakterystyka:
"A-moll cechuje nabożnej kobiety miękki charakter i potulność".
Ja przepraszam, czy tutaj można usłyszeć nabożną kobietę, która w dodatku ma miękki charakter? Gdzie tu u licha potulność? Jeżeli to faktycznie ma być kobieta, to przypomina ona raczej istną bestię, która nie ma w sobie nic z łagodności, subtelności, czy nawet sympatyczności... A może ta subtelna kobieta wywarła swym "miękkim charakterem" taki wpływ na Jaśka, że nie wytrzymał i popełnił takie "udarowe" dziełko? Wiem wiem... Etap mojego życia, w którym obecnie się znajduję - nazwijmy to "napudełkowy" i związany z nim stan psychiczny, może wypaczać trochę pogląd na takie kwestie. Gdyby się bardzo postarać, w większości utworów pana Jana znajdę teraz kurz, dźwięk wiertarki, albo huk młota. Dlatego póki co przełknę może łyczek "amola" i obiecuję zbadać temat w nieco normalniejszych warunkach...
... dzisiaj moje głuche ucho zrozumiało! odniesienie remontowo-napudełkowe jakże trafne...
OdpowiedzUsuńJuż wyobrażam sobie tę ekipę remontową, jak panowie w uroczo zapaćkanych kombinezonach z gracją wbiegają do rozwalonego mieszkania, wydmuchując temat fugi na butelkach po "Żubrze" ;D
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje posty, rewelacja ;)
Dobrze, że nie rELEWACJA! Troszeczkę za dużo ostatnio tych około-budowlano-remontowych pojęć...
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowo! Nad wyraz uzdolnieni muzycznie "panowie żubrowie" też się ucieszą ;)