wtorek, 21 stycznia 2014

Organowe szczytowanie

Dzisiaj będzie mowa o szczytach, szczytowaniu i zaszczytach. Zacznijmy od tych pierwszych. Jest ich chyba nieskończona ilość, bo można mówić na przykład o szczycie siły: tak ścisnąć złotówkę, żeby mówiąc delikatnie orzełek pobrudził się swoimi odchodami, albo o kulinarnym szczycie cierpliwości: kazać mężowi wyciskać cebulę przez zgniatacz do czosnku (ukłony w stronę Żony)... Każdy z nas osiągnął, a jeżeli jeszcze nie, to z pewnością kiedyś taki szczyt osiągnie. Ja robię to dzisiaj prezentując Wam organowy szczyt udawania Greka: nie pisać nic przez kilka miesięcy na popularnym (tu szczyt samopochwały) blogu organowym i udawać, że się nic nie stało. A więc, co u Was? Jak życie po Świętach i już w Nowym Roku?

W zręczny sposób przechodzimy do drugiego tematu - organowego szczytowania. Takowe można osiągnąć na wiele sposobów, ale ja pomogę Wam dzisiaj raczej tylko w jego muzycznym wymiarze. Wypadłem może z obiegu pisania, ale nigdy ze słuchania. Przez ten cały okres przewinęło się przez moje uszy całkiem sporo materiału - tego najlepszego, lepszego i trochę gorszego. Zaprezentuję dzisiaj tylko trzy wycinki z tego zestawu, ale za to jakże zróżnicowane. Ten pierwszy posłuży jako typowy przykład połączenia organowego szczytu bezczelności ze szczytowaniem i zaszczytami: tak bezczelnie dobrze grać na organach, prezentując swój bezczelnie Boski talent, wyczucie oraz harmonię duszy i dźwięków, żeby wszystkim słuchającym opadały na ziemię szczęki, kolana lub inne części ciała, zmuszając ich do nieustannego schylania się i ich podnoszenia, oddając przy tym ukłony zaszczytu. Okres jeszcze taki trochę poświąteczny więc nie mam oporów, żeby nie pierwszy już raz na tym blogu zaprezentować Wam Pana Arkadiusza Popławskiego (jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie założyć jakąś specjalną kategorię lub dział...):



Podnosimy się z kolan, ale tylko na chwilę i przechodzimy do włoskiego przykładu makaronowego szczytu organowego: skomponować taki kawałek, żeby słuchaczowi zachciało się rosołu z makaronem... Hmmm... Jak widzicie u mnie niewiele się zmieniło, a więc do rzeczy. Włoszczyznę i makaron do tegoż rosołu za sprawą kompozytora rodem z Italii Giuseppe Gherardeschi'ego mamy zapewnioną... z natury. Teraz jeszcze kurak... Ja nie dam rady? Proszę. Rondo pana "Dziuzeppe" to nic innego jak tylko wiejska sielanka, słoneczko operuje, a ptactwo nielotne przechadza się po zielonej, jeszcze niewydeptanej, świeżo wyrośniętej, czekającej na wyskubanie trawki. Słyszycie jak sobie radośnie podskakują i gdakają? Ale jak to zwykle w życiu bywa taka idylla nie może trwać wiecznie, więc i tu nad jednym z kuraków zawisa widmo toporka. Słońce przykrywają chmurki, zrywa się wiatr a zza rogu wyłania się postać jakiegoś powiedzmy pulardowskiego mordercy. Spokojnie. Obraz mordu pan "Gerardeszi" cudownie ocenzurował pozostawiając słuchacza w sielance... i na rosołowym głodzie:



Wracamy do pozycji klęczącej z rękami rozpostartymi w geście poszukiwania szczęk tudzież czapek, które pospadały z głów podczas słuchania kolejnego majstersztyku. Jakże mogłoby w tej kategorii zabraknąć mojego Tona Koopmana i jego równie niezliczonej liczby organowych szczytów. Oto przykład na szczyt zabawy z komercją w świecie muzyki klasycznej: tak zagrać toccatę i fugę BWV565, żeby choć na jednym internetowym zakurzonym blogu móc zostać okrzykniętym organowym hipsterem (szczyt tego zaszczytnego tytułu osiąga pan Koopman moim zdaniem dokładnie w szóstej minucie i pięćdziesiątej dziewiątej sekundzie utworu). Ach jak przyjemnie jest móc znowu nacieszyć ucho tym organowym sucharem, tym organowym kotletem mielonym odgrzewanym wszędzie i przez wszystkich. Od dzisiaj zmieniam front. Gdy ktoś się mnie zapyta: czy impreza bez BWV565 może się udać, odpowiem: nie może! Ale moment, nie radujcie się przedwcześnie, bo mam warunek: wodzirejem musi być świetnie rozumiejący "fenomen" tego utworu Koopman, który w każdej sekundzie swojej gry doskonale robi wszystkich w trąbę. Uwielbiam takie organowe bambuko, po którym zagorzali fani i "znawcy" wychodzą, a ja jako jedyny, albo jeden z nielicznych wstaję i rozwiąźle biję brawo na stojąco. Posłuchajcie:



Krąży po internecie pewien szczyt fantazji: położyć się w kałuży, wsadzić pióro w tyłek i udawać żaglówkę. Ja życzę Wam jednak takiego oto szczytu fantazji: osiągnąć taki poziom absurdu, żeby jeszcze spróbować tu wrócić. Ukłony.

3 komentarze:

  1. Jak słuchałem pierwszego utworu mało co się nie rozpłakałem. Należą się szczere i od serca gratulacje za niebagatelny talent dla Pana Arkadiusza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z pierwszym komentarzem. Wielki słowa uznania dla autora tego utworu.

    OdpowiedzUsuń