niedziela, 8 listopada 2009

Wielojęzyczna sałatka a'la Händel

Wychodząc naprzeciw jesienno - zimowym zapotrzebowaniom na energię, spieszę z przepisem na prostą, ale jakże uniwersalną sałatkę a'la Händel. Oto tylko trzy niezbędne składniki: ombramaifu, gordonka oraz orgulje. No cóż... przyjrzyjmy się zatem bliżej tym składnikom.

Ombramaifu, a właściwie "Ombra mai fu" - brzmi wprawdzie jak nazwa japońskich grzybów, ale to nic innego, jak tylko aria otwierająca operę "Xerxes" i - jak zapewne powiedziałaby spora część dzisiejszej młodzieży - chyba najbardziej znany "kawałek" Jerzego Fryderyka Händla, tytułowany częściej po prostu jako Largo. Znany chyba przez wszystkich, na każdym zakątku naszego globu, wykonywany na wszystkich możliwych instrumentach, we wszystkich możliwych kombinacjach. Jednym dane jest go usłyszeć na ślubach (a biorąc pod uwagę bieżącą modę, kto wie czy także nie podczas rozwodów), innym na pogrzebach. Nie jest wprawdzie najlepszym materiałem na hit wśród dzwonków do telefonów komórkowych (no chyba, że dla totalnych maniaków), ale mimo to spora część ludzkości wałkuje go w kółko, kiedy tylko dopadnie ją chandra lub - dla przeciwwagi - przepełnia radość. W końcu docieramy także do tych, którzy tą muzyką po prostu się bawią i potrafią w niej odnaleźć inspirację. Taki składnik, tego możemy być pewni, uczyni z naszej sałatki dzieło uniwersalne... czyli arcydzieło.

Drugim składnikiem jest gordonka, a to z kolei w języku Węgrów nic innego, jak tylko najbardziej uduchowiony instrument smyczkowy świata - wiolonczela. Idąc tropem kabaretu Mumio zrobiłem małe porównanie, z którego wynika, że "wiolonczela jest instrumentum duży, choć nie tak wielki jak kontrybas. Podobnie jak kontrubas ma wiele elumenti, a najważniejszym elumentu nie jest podstuwak, tylko ślimak". W ten sposób podchwytliwie wracam do tematów kulinarnych: niczym smakowite francuskie ślimaki, boskie dźwięki płynące z wiolonczeli, wolnym ruchem wnikają w nasze uszy, delikatnie muskają wszystkie te nasze kowadełka, młoteczki, strzemiączka i błony, by dotrzeć wreszcie do trąbki Eustachiusza i wypieścić nasze zmysły tak namiętnie, że "mało ....* nie pęknie"!

I wreszcie na sam koniec, niejako wisienka na torcie lądują w naszej sałatce orgulje. A to znowu wymysł językowy Chorwatów, stworzony dla określenia instrumentu, który obok tak zwanych manuałów wyposażony jest zazwyczaj także w "klavijaturu na kojoj se svira nogama". Wiem, że nie muszę dodawać co to za instrument, ale dla niewtajemniczonych dodam jednak, że toż to nasze ukochane "organy piszczałkowate", bez których sałatka nie miałaby właściwego smaku.

Znamy więc już wszystkie składniki. Teraz tylko atiras (czyli po węgiersku transkrypcja), do niej niezbędny kirlaparato (zwykły kuchenny mikser w wydaniu esperanto) i zimowa, uniwersalna, międzynarodowa, odpowiednia na każdą porę dnia i nocy, na każdy rodzaj samopoczucia sałatka wzmacniająca gotowa. Zatem smacznego!



* Autor licząc na zrozumienie (bo tym razem nie będzie to utwór organowy) oraz inwencję i wrażliwość czytelników, zaprasza do wysłuchania poniższego utworu i wstawienia odpowiedniego rzeczownika w miejsce kropek.



** Pragnę także wyprowadzić z błędu czytelników tkwiących w przekonaniu o biegłym czy też jakimkolwiek władaniu przez autora językami węgierskim, chorwackim i esperanto, dziękując za okazaną pomoc Wikipedii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz