poniedziałek, 30 listopada 2009

Mahna mahna, Marana Tha i Veni Veni Emmanuel

Po omawianych niegdyś owcach przyszedł czas na dwie różowe krowy z rozdziawionymi otworami gębowymi zwanymi paszczami oraz jednego włochatego, pomarańczowo-zielonego głupka, który latając między nimi podśpiewuje idiotyczną piosenkę właściwie o niczym. Oto niedawno (ponownie) wygrzebany przeze mnie z internetowego Mordoru przepis na sukces i niezliczoną rzeszę fanów. Muppetowy czołowy (albo "szołowy") numer jest mimo swej myszki lub jak kto woli brody (bo pochodzi z początku lat 70-tych XX wieku) niesamowitym poprawiaczem humoru. "Mahna Mahna" - skąd w ogóle pomysł na taki zestaw słów? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, trzeba będzie dokleić sobie jeszcze dłuższą brodę.

Przenieśmy się do wiadomego Betlejem w wiadomym czasie. Tam stajenka, w niej Panienka oczekująca narodzin Syna Bożego, a obok poddenerwowany nieco powolnym upływem czasu święty Józef (znaczy wtedy jeszcze nie był święty), opierając się o framugę podśpiewuje sobie pod nosem dla ukojenia nerwów dwa aramejskie słowa: "Marana Tha". Wiadomo, że mógł podśpiewywać na przykład "Nie licząc godzin i lat", ale po pierwsze to właśnie tamte dwa słowa były mu bardziej znane, a po drugie hit Andrzeja Rybińskiego niekorzystnie wpływał na samopoczucie Maryi. Ileż można było jednak w kółko powtarzać te dwa słowa? Toż to nuda. A co robi człowiek, kiedy mu się nudzi? Zabija tę nudę swoją pomysłowością. I w ten oto sposób narodziła się nowa świecka tradycja parafrazowania a nawet parodiowania. Oczywistym było więc, że zaraz po niej musiało narodzić się nasze "Mahna mahna" i... największy skarb - tak wyczekiwane Dzieciątko!

Ale zostawiamy już te głupoty na boku, bo temat to jakże poważny, choć mam wrażenie, że momentami zbyt poważny. Przecież to radosny okres oczekiwania przyjścia Zbawiciela na ten świat, dlatego wydaje mi się, że nie należy przesadzać z zachowywaniem w tym okresie zbyt poważnej postawy. Dlatego też pozwoliłem sobie na powyższą zabawę językową. Niemniej jednak chciałbym zaprezentować Wam właśnie coś adwentowego. Od wspomnianego aramejskiego "Marana Tha" niedaleko do adwentowej antyfony "Veni Veni Emmanuel", czy jak kto woli "O come, O come, Emmanuel", wywodzącej się najprawdopodobniej z chorału gregoriańskiego z VIII wieku (źródła podają także XII wiek). Posłuchajcie zatem najpierw oryginalnej antyfony, a zaraz potem organowej wersji chorału w wariacji Gerrita Veldmana oraz toccacie Rolanda Smith'a. A żeby udowodnić Wam, że ludzie faktycznie lubią bawić się muzyką, lubią parafrazować muzycznie i na różne sposoby wykorzystywać znane motywy, posłuchajcie jak Sufjan Stevens oraz Enya podeszli do tematu adwentowego wyczekiwania - podśpiewywania.



O kom o kom Immanuel - Gerrit Veldman


Tocatta on Veni Emmanuel - Roland Smith


O Come O Come Emmanuel - Sufjan Stevens


O Come, O Come, Emmanuel - Enya

1 komentarz: