wtorek, 16 kwietnia 2013

Mało znani a pocześni cz. 3 - "Ksawier Rzeźbiarz - organowy alergik"

Wiosna! Powracamy do zakurzonego już nieco cyklu o kompozytorach zapomnianych, nieznanych, dziewiczych, ale wzbudzających respekt, godnych do poświęcenia ich muzyce chociaż kilku minut, bo mających w niej do przekazania coś interesującego, a może nawet intrygującego. Takim właśnie frapującym utworem zatrzymał mój dzisiejszy rozpęd niejaki Franz Xaver Schnitzer (1740-1785) - niemiecki kompozytor i organista benedyktyńskiego klasztoru w Ottobeuren. Niestety niewiele z jego uduchowionych kompozycji zachowało się do dnia dzisiejszego, ponieważ większość z nich nie było za jego życia publikowanych. Wykorzystywano je w większości tylko do potrzeb lokalnej społeczności.

Natrafiłem na sonatę D-dur i zacząłem roztaczać dość nietypową wizję...



Część I
I poniosło mnie razem z wiosennym wiatrem (oczywiście w towarzystwie ptactwa wszelakiego, aczkolwiek drobnego) na pagórkowate hektary, które to dopiero co zaczęły zielenić się świeżą trawą. Ochoczo przebijające się kwiatki i urocze zielska aż rwą się do kwitnięcia, wystawiania swoich słupków i pręcików na widok publiczny. Z każdej strony dopada mnie zapach nowego życia.

Część II
Tak to już dość dawno temu zostało pomyślane, że jak się człowiek trochę po polu nalata, to się za chwilę zmęczy. Nie inaczej było w moim przypadku, zwłaszcza w obliczu siedzącego trybu pracy - czytaj braku przyzwyczajenia do nieustannego latania. Przycupnąłem więc na większym kamieniu, rozprostowałem zmęczone "zimowym zastaniem" nogi i rozpocząłem proces czerpania wiosennego powietrza pełną piersią. Wdycham więc wszystko jak leci... Dosłownie. Łącznie z pyłkami, na które jak przystało na prawdziwego mieszczucha mam oczywiście uczulenie. Delikatny wiatr rozwiewa włosy, obserwuję z góry piękny świat, budzące się w nim życie, wącham i... czuję pismo nosem. Podejrzewam, że ta idylla nie będzie trwała wiecznie.

Część III
Nadchodzi oto trzecia, ostatnia, makabryczna dla mnie część tej wizji - alergiczna reakcja organizmu na otaczającą wiosnę. Cudowny do tej pory widok zaczyna się robić mglisty - oczy zalewają się łzami, zapach świeżej trawy znika - nos zalewa się wodnistą mazią, wiatr zaczyna denerwować podrażnione od smarkania nozdrza. Mam ochotę uciekać, wsadzić głowę do worka, najlepiej wypełnionego kostkami lodu. Mam dość wiosny? Tylko chwilowo. Sięgam do kieszeni i wyciągam magiczny specyfik, który aplikuję do przekrwionych oczu i nosa. Daję tym cudownym kroplom kilka chwil na zadziałanie by ponownie wiosennym pląsem oddalić się w kierunku pochwały wiosennego życia... Nareszcie!!!