czwartek, 24 września 2009

"A po OWCY przychodzi dzień, a po BURZY spokój"

Dokładnie tak! Taki to fikuśny zabieg, w którym w miejsce "nocy" wskoczyła "owca" oraz 3 minuty ciszy wypełnionej bezbłędną transkrypcją organową wystarczą bowiem, by po ostatnich burzach oraz mojej niekonwencjonalnej owczej metamorfozie odnaleźć na mym blogu spokój, nieco normalniejszą atmosferę, czy nawet (jeżeli ktoś lubi i potrzebuje) jesienną zadumę...

Zanim zabrzmi ten swoisty "krzyk ciszy", dodam tylko kilka przemyśleń o nieco mrocznym utworze Erika Satie. Gnossienne n°1 - bo o nim mowa - w zamyśle kompozytora napisany został na fortepian. My zgodnie z założeniami bloga posłuchamy go w wykonaniu na organach marki Rieger-Kloss (uwielbiam niesamowite brzmienie tych instrumentów). Kiedy znalazłem tę transkrypcję, pojawiły się w mojej głowie pewne wątpliwości, czy aby kompozycja tak bardzo związana i kojarzona z fortepianem, będzie brzmiała równie nastrojowo w transkrypcji organowej. Aby stwierdzić, że wątpliwości te były zupełnie niepotrzebne, wystarczyło zaledwie kilka dźwięków, które delikatnie popłynęły w kierunku moich uszu. Grający Roberto Bertero doskonale wykorzystał możliwości brzmieniowe instrumentu uzyskując efekt, którego przyznam szczerze się nie spodziewałem. Kiedy to zagrany na fortepianie utwór wydaje się nieco monotonny, tu jest zgoła inaczej. Fortepianowe plumkanie tego samego motywu raz ciszej, raz głośniej przeradza się w niesamowity dialog prowadzony przez bliżej nieokreślone istoty. Statyczny dotąd świat dźwięków ożywa, pobudzając naszą wyobraźnię do pracy "na wyższych obrotach", a ta w sekundzie maluje pod powiekami takie właśnie niespodziewane obrazy. Jakie? Włączcie muzykę, zgaście światło (o ile to możliwe), usiądźcie wygodnie, zamknijcie oczy i patrzcie...

poniedziałek, 14 września 2009

Charakterystyka tonacyi cz. 1 - "Bezpieczne wypasanie owiec"

Aby w pełni zrozumieć przesłanie dzisiejszego posta będą potrzebne następujące rekwizyty:
- trochę zielonej, pachnącej trawy,
- dobra pogoda (to trochę poza nami),
- owcza wełna lub profesjonalny strój owcy,
- grupa koleżanek i kolegów przebranych za owce, ewentualnie lamy, jaki, kozy, etc.,
- wybrany z powyższej grupy kolega, najlepiej o spokojnym usposobieniu, przebrany w przeciwieństwie do pozostałych za pasterza,
- IPod z interesującym nas utworem.


Ale o co chodzi? Zobaczcie i posłuchajcie sami:

Wpadła mi ostatnio w ręce starawa, ale świetna bo i świetnym językiem napisana "Charakterystyka tonacyi", w której takie oto ładne zdanie stoi:

"Każdy z tonów jest albo ubarwionym, albo i nie ubarwionym. Niewinność i prostotę przedstawiamy w tonach nieubarwionych, łagodne, melancholiczne uczucia w bemolowych, dziką i silną namiętność w tonach krzyżykowych".

Postanowiłem sprawdzić te ubarwienia, nieubarwienia oraz inne namiętności, analizując w miarę możliwości tonacja po tonacji wspomnianą charakterystykę. W drodze losowania, chociaż bardziej z racji ciekawej transkrypcji organowej, która wpadła mi pod myszkę, zaczynam od tonacji B-dur. W tej to tonacji (albo lepiej tonacyi) w 1713 roku przez pana Jana B. popełniona została aria "Sheep may safely graze" pochodząca z Kantaty BWV 208. Zgodnie ze wspomnianą charakterystyką tonacja ta powinna wyrażać "błogą i pogodną miłość bez burzy, czyste sumienie, nadzieję i spoglądanie ku lepszej przyszłości". Pozostając w kontekście tytułu arii (w wolnym tłumaczeniu "O bezpieczeństwie wypasania owiec") postanowiłem zrozumieć charakterystykę wybranej tonacji właśnie z punktu widzenia, chodzenia, leżenia i siedzenia owcy (chociaż nie jestem pewien, czy owca nabyła takową umiejętność).

Kiedy już więc kolegów przebierańców rozstawiłem pod drzewami a sam przyoblekłem się w owczą wełnę, stanąłem wszystkimi czterema[!] nogami na mięciutkim zielonym dywanie pokrywającym zbocze ulubionej góry a następnie załączyłem ulubionego IPoda (za sprawą naszego polskiego bezprzewodowego internetu, który powinien być wszędzie, a wszędzie go nie ma, YouTube tam niestety nie dotarł). I gdy tylko pierwsze dźwięki bachowskiej arii popłynęły do moich "zaczipowanych" owczych uszu poczułem się faktycznie takim szczęśliwym, spełnionym zwierzakiem u boku swojego dbającego o mnie, a zatem dobrego pasterza. Jako, że jestem "TEN OWIEC" wolałbym żeby to była pani pasterz, czyli PASTERKA[?]. Do Świąt jednak jeszcze daleko dlatego pozostanę po prostu przy pasterzu i nie będę roztrząsał "tych" kwestii (w ten sposób "czyste sumienie" mam załatwione). Słuchając tę niebiańską i ponadczasową muzykę do mojej małej owczej główki zastukała nagle błoga świadomość, że nigdy nie zostanę przerobiony na kotlet a moja cieplutka wełna nie zostanie ze mnie zdarta przed nadchodzącymi zimnymi nocami. Spoglądałem zatem w tą "lepszą przyszłość" z charakterystyki tonacyj, żyjąc nadzieją na niekończącą się idyllę. A co z "błogą i pogodną miłością bez burzy"? B-e-e-e, w sensie ba, zatroszczyli się o nią przechadzający się obok, beczący coś pod nosem sami tylko dobrzy znajomi oraz absolutnie świecące nade mną słońce, żadne tam pioruny walące z lewa i prawa jak kiedyś.



W ten oto sposób odkryłem co autor charakterystyki mógł mieć na myśli, ale przede wszystkim jak należy ją interpretować. Drżyjcie więc, pozostały mi jeszcze tylko 23 tonacyje...

Zupełnie na marginesie i zupełnie na poważnie, czy po wysłuchaniu powyższej wersji też odnieśliście wrażenie, że utwór ten brzmi jakby został napisany na organy z takim właśnie "owczym" głosem?

poniedziałek, 7 września 2009

"Odliczanie do ośmiu" czas zacząć

Johann Kaspar, w dodatku Ferdynand i wreszcie Fischer to bohater dzisiejszego wydania muzyki organowej wartej posłuchania. Podobnie jak ostatnio "nasz" prezydent przycupnął na dwóch krzesłach, tak Fischer zasiądzie dziś równie podwójnie: lewym półdupkiem obok proponowanego już przeze mnie Lefébure-Wély (z racji tytułowania się wielokrotnym imieniem), prawym natomiast obok Bacha - swojego kolegi po fachu (z racji zgodności czasu: barok; i miejsca: Niemcy).

Może właśnie przez taki nieszczęśliwy dla Kacpra zbieg okoliczności (dar tworzenia był mu dany w czasach, gdy największy geniusz Bach miał możność przelewania swojej muzyki na papier) tak mało wiemy o nim i jego muzyce (większość nut jego kompozycji nie dotrwała niestety naszych czasów). Muzyce, która podobnie jak ponadczasowa twórczość mistrza Jana, potrafi równie skutecznie porwać, zadziwić i uradować wrażliwe ucho słuchaczy. Ale jak się okazuje także twórców. Jak głoszą naukowcy zgłębiający historię muzyki tamtego okresu, sam Bach mógł podczas tworzenia swojego zbioru dwóch cykli składających się każdy z 24 preludiów i fug na instrument klawiszowy Well-Tempered Clavier (czy też jak kto woli Das Wohltemperierte Klavier), wzorować się na preludiach i fugach Fischera.

Ciekawostką jest również fakt, że pierwszego kompletnego nagrania zbioru dokonał Edwin... tak tak Fischer. W przypadku Bacha nie mogło być inaczej. Tu przecież same dziwne powiązania nazwisk, zbiegi okoliczności, pasujące fakty... Śmiem twierdzić, że Jasiek musiał mieć jakieś układy z "Górą"...

Wróćmy do kompozycji Fischera, z którą związana będzie mała matematyczna zabawa. Zacznijmy jednak od tego, że Ciacona (Chacconne) to forma muzyczna składająca się z samych wariacji (zazwyczaj) wpadającego w ucho tematu, który siedział sobie w głowie kompozytora, dla przykładu takiego właśnie Fischera. Żeby nie zanudzić słuchaczy jednakowo w kółko wałkowanym tematem, wymyślono pewne ciekawe rozwiązanie polegające na tym, by każda z tych wariacji nie była dłuższa niż osiem taktów. Jako, że my skomputeryzowani ludzie XXI wieku uwielbiamy obracać się wśród liczb i prawie wszystko, bez czego nie wyobrażamy sobie naszego życia, przybrało postać zero-jedynkową, zachęcam do wytężenia naszych matematyczno-muzycznych umysłów i policzenia sobie taktów podczas słuchania - właśnie do ośmiu (dla ułatwienia dodam, że metrum wynosi 3/4). W taki oto sposób zobaczymy jak proste muzyczne rozwiązanie może urozmaicić nam słuchanie i poniekąd ułatwić rozumienie muzyki barokowej. Gotowi? Zatem zaczynamy odliczanie: trzy, dwa, jeden... a nie nie, jeden, dwa, trzy... osiem!