czwartek, 10 grudnia 2015

Powiększanie organów

I znowu przedświąteczny szał zakupowy. Jedni z przyczepionymi długimi brodami jako święci Mikołajowie, drudzy z doklejonymi skrzydłami jako "aniołkowie", czy wreszcie trzeci "gwiazdorzący" - ale wszyscy zgodnie latający po sklepach wielkich galerii handlowych w jednym tylko celu - uszczęśliwienia najbliższych. Czasu coraz mniej, więc w cały ten proceder wkrada się pośpiech, który w połączeniu ze zdenerwowaniem wynikającym albo to z kończących się środków umożliwiających zakup, albo z niedostępności upragnionego towaru, tworzą efekt ogólnego zmęczenia. Przecież trzeba obdarowywać się czymś najlepszym i największym. I właśnie tym ostatnim jak zdążyliście się zorientować po tytule zajmiemy się dzisiaj.

Są największym muzycznym instrumentem, jaki kiedykolwiek udało się zbudować człowiekowi. Mają oficjalnie bagatela 33 tysiące i jeszcze 114 piszczałek (oficjalnie, bo podobno nie do końca wiadomo ile ich jest w rzeczywistości) składających się na 314 głosów i 7 manuałów. Są oczywiście wpisane na listę rekordów Guinnessa (obok największego organy te są jednocześnie najgłośniejszym instrumentem na świecie). Są także jednym z dwóch instrumentów na świecie posiadających 64-stopowy głos w sekcji pedałowej. Amerykańskie szaleństwo. Jeżeli kogoś nie przeraża możliwość ogłuchnięcia można sobie zafundować trochę Bacha z czarnej płyty:



Dlaczego z czarnej płyty? Bo są to największe organy na świecie, ale cały czas w odbudowie po huraganie, który w 1944 roku zniszczył znaczną część instrumentu. Zakończenie prac planowane jest na 2023 rok. To trochę za długo, żeby trzymać Was tutaj tyle czasu, dlatego przejdźmy od razu do największego, w pełni funkcjonalnego instrumentu (Wanamaker Organ), który jest w dodatku dość nietypowy. Dlaczego? Bo usytuowany jest w galerii handlowej. No i jesteśmy w domu. Mamy przed świętami dwa w jednym. Świąteczno - prezentowy i muzyczny ogrom, szaleństwo w zdwojonej dawce. Trochę mniej niż u poprzednika bo "tylko" 28 604 piszczałki, ale za to w 463 głosach, które w wybranym przez grającego zestawie będą umilać nam świąteczne szaleństwo zakupowe. Takie coś mogli wykoncypować tylko Amerykanie. (Na marginesie zastanawiam się czy dobór repertuaru może pomóc albo przeszkodzić w zakupie konkretnego produktu? "Czy te kolczyki w takim kolorze, lepiej mi leżą przy Bachu, czy może Widorze?") Posłuchajcie najpierw Franck'a w wykonaniu Daniela Rotha, a potem dla tych, co to mają czas przed świętami na słuchanie muzyki organowej wykonywanej na największych instrumentach tego świata, zapraszam na typowo świąteczny koncert z tego samego miejsca.





Osobiście wolę chyba nieco mniejsze instrumenty, zwłaszcza w innych niż centra handlowe i sale koncertowe miejscach. Moim zdaniem tylko instrumenty w kościołach mają duszę, której takim monstrualnym tworom trochę brakuje. Oczywiście można zobaczyć, posłuchać, zachwycić się tym ogromem, przełożyć to na pracę ludzi, którzy potrafili cały ten skomplikowany mechanizm ogarnąć i cały czas potrafią stroić oraz pielęgnować. Kosmos i szacunek. Ale nie dla mnie takie sztuczne powiększanie organów. I nie mówię, że najpiękniej brzmią tylko instrumenty mające nie więcej niż 15 głosów. Nie. Po prostu wolę, gdy instrument jest budowany - nazwijmy to - bardziej tradycyjnie, by od razu można było wyczuć duszę, doskonale zestrojone z miejscem unikatowe brzmienie, które potrafi zachwycić nie tylko ze względu na ogrom machinerii za nim stojącej, ale zwyczajnie ma w sobie to porywające "coś". A właśnie to "coś" bardzo często umyka nam w efekcie ubocznym nadmiarowości, ogromu, wielkości... Dokładnie w taki sam sposób, w jaki bardzo często zatracamy magię świąt. Życzę zatem, żeby ten czas radości nie przesłoniły Wam rekordy Guinnessa pobijane w kategorii największy prezent, najwięcej żarła, naj*, naj*, naj*...

A pod choinkę trochę świątecznego nastroju w wydaniu niepowiększonych organów: