wtorek, 4 maja 2010

Nowa koncepcja sztuki

Po wiadomym przyczynowo przestoju na blogu, powracamy do ulubionej, a w tym przypadku nieco mniej znanej muzyki organowej. Bo czy mówi Wam coś nazwisko Giovanni Battista Candotti (1809–1876), którego to dzisiaj bierzemy na stronę? Zapewne nie. Słucham sobie właśnie tych jego skocznych muzycznych wybryków przesyconych wpływem oper Rossiniego i zastanawiam się nad fenomenem naszego przedziwnego świata. Dlaczego bowiem ten dziewiętnastowieczny Włoch, prezbiter, organista i krytycznie wobec swoich dzieł nastawiony kompozytor muzyki chóralnej oraz organowej "utonął" w morzu uzdolnionych ludzi, którym tak jak jemu nie było dane w pełni zaistnieć w muzycznym świecie? Przychodzą mi do głowy takie oto trzy możliwości:
1. Brak - jak to się dzisiaj mówi - parcia na szkło.
2. Okrutna i prosta prawda: "takie życie".
3. Teoria w formie otwartego pytania - a może jego dzieła nie były po prostu na tyle atrakcyjne, by przebić się przez niezliczone kompozycje tworzone przez setki, jak nie tysiące innych muzycznie naznaczonych ziemskich istot?

Co by to nie było, istotny jest jednak fakt, że wciąż są ludzie (jak choćby grający w poniższym przykładzie Stefano Barberino), którzy darzą nas takimi muzycznymi perełkami, poszukują urozmaicenia, czegoś odkrywczego, zapomnianego, zaskakującego. Mimo, że nie są to wielkich rozmiarów arcydzieła, którym nierzadko brakuje "tego czegoś" - choć na pewno nie walorów muzycznych - dają możliwość poznania innego dźwiękowego konceptu, oderwania się od muzycznej codzienności, która coraz częściej nas słuchaczy dotyka. Jakże fajnie jest, gdy na przykład podczas recitalu organowego możemy obok Bachów, Mozartów, Lisztów i innych Regerów (wymienieni bez istotnej przyczyny, kolejności, znaczenia) posłuchać wygrzebanych gdzieś z najdziwniejszych muzycznych zakamarków takich właśnie nieznanych ciekawostek, które dodają lekkości, mogą stanowić doskonały przerywnik między oklepanymi po wielokroć "standardami" (lub jak pisują niektórzy aukcjonariusze pewnego portalu, który dla ułatwienia a bez kryptoreklamy nazwę Adagio - "orginalnymi standartami"), do których tak przywykliśmy, że muzyczny świat bez nich nie istnieje. Jakże fajnie jest, gdy wykonawca daje nam możliwość otworzenia się na nową wartość sztuki. A co to właściwie jest? Oto odpowiedź w formie rejsowej parafrazy:

"Z tych moich rozważań wyłania się idea występów i... jakich jeszcze nie było. Stworzenia czegoś zupełnie nowego. Nowa wartość może powstać jako synteza różnorodnych sprzecznych ze sobą wartości. Jeżeli chcemy osiągnąć nową wartość, musimy doprowadzić do konfliktu między tym, co znane, a tym, co nieznane. Jeżeli znane, na przykład Bach, jest czymś pierwotnym, czyli tezą, to nieznane, na przykład Candotti jest jej antytezą, a synteza tym, co pragniemy osiągnąć. Gdy ktoś z nas czerpie ze znanych źródeł, reprezentuje tezę, jeśli ktoś z nas poszukuje, odkrywa i zaskakuje, reprezentuje antytezę. Chcąc stworzyć sztukę na naszą miarę, musimy zwiększyć w niej udział trafności i unikalności przedstawienia znanego, a dla antytezy i nieznanego. I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki."

5 komentarzy:

  1. od ok. 0:45 słyszę tam pasażyki na klawesynie ;D Ciekawie brzmią języki w tym instrumencie.

    Bardzo lekki, klasycyzujący i trochę orkiestrowy utwór. Taka serenadka. Całkiem inna niż standardowa literatura organowa. Takie rzeczy rzeczywiście powinno się grywać od czasu do czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pytanie do autora tego ciekawego bloga. Szukam nagrań Bacha, może mniej znanych czy niebanalnych wykonań jego muzyki organowej. Zależy mi nie tyle na wirtuozerii wykonawcy, co na tzw. klimacie - chodzi o wydobycie z tej muzyki jej nastrojowości (najlepiej tajemniczej, posępnej, bo tak chcę odbierać JSB) oraz uczuciowość, emocjonalność. Ważny jest pewnie sam instrument...

    Czyimi nagraniami warto się zainteresować? Proszę o odpowiedź :)

    Jarek

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku trzeba zauważyć, że każdy z nas będzie bardzo subiektywnie podchodził zarówno do samych wykonań Bacha, jego interpretacji, doboru głosów, jak i brzmienia instrumentu. Mogę zatem polecić te płyty, które - z mojego punktu... słuchania - uważam za warte posłuchania, a kwestia odbioru, odnalezienia w nich tajemniczości, emocjonalności, czy uczuciowości to już bardzo indywidualna kwestia.

    Polecam zatem wszelakie nagrania Tona Koopmana (trend ten pewnie dało się zauważyć na blogu). Jego interpretacje są dla mnie bardzo trafne, momentami - co wielu zarzuca Koopmanowi - przesycone ozdobnikami, różnego rodzaju wstawkami oraz często nietypowym doborem głosów, ale to w moim mniemaniu dostarcza tylko dodatkowych bodźców potrzebnych do pełnego odbioru muzyki mistrza Jana. Jest też coś w grze nieżyjących już Karla Richtera oraz Helmuta Walchy. Strasznie ciężkie wydają mi się natomiast interpretacje Wolfganga Rubsama a już zupełnie nie przemawiają do mnie "popisy" E. Power Biggs'a oraz Virgila Fox, którzy podpadają mi pod bachowską komercję, kiedy to z tej ponadczasowej muzyki robią błyszczące show. Jeżeli chodzi o polskich interpretatorów organowej muzyki Bacha, do głowy (tak na szybko) przychodzi mi Julian Gembalski.

    Wracając do Tona Koopmana, od którego ja osobiście zacząłbym słuchanie organów Bacha, można zacząć z zestawem "Bach Organ Works" (Teldec) charakteryzującego się bardzo wysoką jakością nagrań. Polecam także 6-cio płytowy zestaw "Bach - Organ Works" (Brilliant Classics), w którym każda płyta nagrywana jest na innym instrumencie. Brzmienie, jakie potrafi wydobyć z każdego z nich Koopman jest wyjątkowe i właśnie bardzo nastrojowe. Polecam!

    Mam nadzieję, że uda mi się wrócić kiedyś do tego zapoczątkowanego przez Jarka wątku i napiszę więcej o moich ulubionych muzycznych zbiorach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za te informacje, na pewno wezmę je pod uwagę w poszukiwaniach. Zauważyłem szczególną atencję dla wykonań Holendra, trudno jej nie zauważyć.
    Z nagraniami Karla Richtera zetknąłem się już - jego gra wydaje mi się piękna, patetyczna, monumentalna, taka właśnie w duchu romantycznym, więc i uczuciowa. Brakuje mi w niej trochę... nie wiem, porywu może, tego co dzisiaj byśmy nazwali "energetycznością". Ale może taka powinna być muzyka organowa. O technice gry się nie wypowiadam, za mało wiem.

    Czy współcześnie są kompozytorzy organowi-mistycy? Artyści organów poszukujący w sferze sacrum. Chodzi mi o muzykę emocjonalną, a jednocześnie ocierającą się o Tajemnicę. Czy ktoś z nowszych kompozytorów jeszcze się tymi sferami interesuje? Wiem, że to co piszę jest mało precyzyjne, trudno mi opisać w słowach poszukiwania np. Arvo Parta, Henryka Mikołaja Góreckiego czy choćby Zygmunta Koniecznego - to są pewne tropy, porównania.

    A może są dawniejsi twórcy, mniej znani, których warto poznać? Będę wdzięczny za wszelkie informacje.
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że choć trochę mogłem pomóc. W kwestii Holendra - to prawda, sporo namieszał w moim odbiorze muzyki organowej i w sumie cieszę się, że to zrobił. Dzięki jego interpretacjom mogłem odnaleźć w Bachu to, czego inni do tej pory nie potrafili mi przekazać.

    Zgodzę się również w kwestii gry Karla Richtera. Zastanawiałem się wiele razy nad brakiem tego "czegoś", iskry, która wniosłaby w jego interpretacjach trochę lekkości. Czyżby fakt, że Richter miał możliwość obcowania z instrumentem i miejscem, gdzie 200 lat wcześniej sam Bach pełnił funkcję kantora miał na to aż taki wpływ? Sam nie wiem...

    Rzadko w przypadku mojego "rozumienia" muzyki organowej zdarza się tak, by jej współczesna forma powaliła mnie z nóg, tak jak potrafi to uczynić barok. Jest jednak kilka wyjątków, np. Marian Sawa - wybitny i niestety wciąż niedoceniany polski organista i kompozytor. Przez wyjątkową i bardzo specyficzną, nie zawsze jednak współczesną harmonię oraz stosowanie wielu innych ciekawych rozwiązań, jego muzyka potrafi przenieść mnie w inny świat, poczuć bliskość sacrum. Polecam przynajmniej spróbowania tej muzyki, która jest tym ciekawsza, że trzeba ją stale odkrywać. Czasem takt po takcie, kilka razy trzeba wsłuchiwać się w dany utwór, by po pewnym czasie zaznać olśnienia i stwierdzić: no tak, to przecież takie proste i oczywiste... genialne!

    Jeżeli chodzi o dawniejszych twórców, jest ich sporo. To ogromne pole do popisu w kwestii odkrywania muzyki nieznanej, ale zapewne wartej odkrycia. Ot choćby włoski, czy holenderski renesans (Jan Pietroszoon Sweelinck). Ostatnio przyglądałem się także twórczości Antonio de Cabezón z Hiszpanii. Dobrze, że każdy kraj i każda epoka rządziła się swoimi prawami. Mamy przynajmniej możliwość znalezienia właściwego dla nas stylu i formy przekazu, które będą współgrać z naszą wrażliwością muzyczną. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń