czwartek, 13 sierpnia 2009

Bolero w skarpetkach

Hasło na dziś: Bolero. Ciekawe jakież będzie Wasze pierwsze skojarzenie? Pewnie Ravel? Prawda, że się nie mylę? Bolero Ravela. Takowe w transkrypcji organowej zapewne by się znalazło, ale tym razem nie będzie to Ravel, ale ktoś traktowany niestety przez wielu "znawców", jako kompozytor tworzący muzykę niemal cyrkową, podczas wykonywania której organista powinien być przebrany za clowna robiąc przy tym show, polegające na przykład na graniu rękami na pedałach z równoczesnym podrzucaniem nogami uśmiechniętej foki posiadającej koniecznie umiejętność klaskania do rytmu.

Przytoczony przykład jest może mało realistyczny (ponieważ ławka, którą zazwyczaj podczas gry poleruje się wiadomą częścią ciała, w tym przypadku musiałaby posiadać specjalny wspornik umożliwiający swobodną grę rękami oraz poruszanie nogami w górze), ale biorąc pod uwagę przypadki, na które miałem okazję natknąć się przeglądając czeluścia internetu, wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś kiedyś porwał się na robienie kariery "clownganisty" w podobny sposób.

Są na szczęście znawcy bez cudzysłowia, którzy słusznie darzą pana o trzech imionach i podwójnym nazwisku - Louisa Jamesa Alfreda Lefébure-Wély szacunkiem za jego dokonania muzyczne. W dzisiejszych czasach w szczególności kompozytorskie, ponieważ niewielu chyba pamięta jakim w latach 1817 - 1869 był organistą. Śmiem przypuszczać, że takowych żywych świadków jego gry już nawet nie ma.

Nawiasem mówiąc, organistą musiał być bardzo dobrym skoro już w wieku 11 lat jego zdolności gry były na tyle zaawansowane by móc zastąpić swojego ojca, którego karierę organisty w kościele św. Rocha przerwał nagły paraliż. Ciekawostką jest również fakt z 30 października 1849 roku, kiedy to sam Lefébure-Wély żegnał swą grą naszego wielkiego rodaka Fryderyka Chopina podczas jego pogrzebu w kościele św. Magdaleny w Paryżu.


Dorobek kompozytorski Louisa nie jest może zbyt obfity, ale ciekawa jest w nim świeżość i pomysłowość pozwalające nam nieco odsapnąć po nieustannym słuchaniu ciężkich fug, czy innych passacaglii (do których oczywiście nic nie mam). Boléro de concert jest właśnie takim wdzięcznym utworem "przerywnikiem-odsapnikiem".

Samo zaś wykonanie uważam za godne zaprezentowania, choć wielu może mieć zastrzeżenia co do tempa, które według definicji bolera powinno być nieco wolniejsze. Ja jednak obstaję przy tym, że utwór ten nabiera zupełnie innego, a przez to ciekawszego charakteru, kiedy wykonywane jest właśnie szybciej, energiczniej, z werwą... do tego najlepiej w skarpetach ;)

1 komentarz: