wtorek, 25 sierpnia 2009

Letnie burze

"Cztery pory roku" Vivaldiego niemal wszyscy znamy na pamięć a nagrań z różnorakimi interpretacjami tego arcydzieła nie sposób zliczyć. Jest w czym wybierać. Ale czy słyszeliście np. letnią burzę (Presto z koncertu g-moll "Lato") w transkrypcji organowej, w dodatku jeszcze z trzeszczącej płyty? Nie? To koniecznie posłuchajcie.



Komentarz do tego jednego fragmentu ponadczasowego dzieła "Rudego księdza" będzie krótki, bo przecież słychać, że nasz król instrumentów radzi sobie doskonale również z takimi największymi "hitami" muzyki barokowej. Ekspresja, przestrzeń, nastrój składające się na cały ten "Vivaldowski majstersztyk" pozostają jak Bozia przykazała na swoim miejscu. Kto nie wysłyszał, że lato Roku Pańskiego 1725 musiało być bardzo burzowe ten gapa i powinien ponownie skorzystać z bardzo przemyślanej przez twórców odtwarzacza opcji "play".

Jak to u nas w kraju ostatnio bywa, po jednej burzy przychodzi kolej na kolejną. Tym razem nieco krótszą (bo Pani Marija Loncar Strohm gra bez powtórek), ale równie intensywną. Walące na lewo i prawo pioruny to efekt niczego innego, jak tylko położonej na najniższej oktawie pedału... deseczki. Tak tak, deseczki. Sugerując na swoim (chyba pierwszym na świecie) zapisie nutowym tego zjawiska atmosferycznego użycie takich właśnie odważnych zabiegów (do wspomnianego kawałka drewna dochodzi jeszcze ostatni akord utworu zagrany jak popadnie otwarymi dłońmi), można spokojnie powiedzieć, że Michel Corrette (1709 -1795) wyprzedził kilka epok. Zabiegi te kojarzą się nam przecież ze współczesnymi formami wykonywania "muzyki klasycznej"*. Na szczęście Corrette zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mógłby przynieść brak ich zastosowania. Zamiast wspomnianych piorunów usłyszelibyśmy raczej - cytując mojego kolegę - "takie pierdnięcia ze wzdęciem".



* Ujęcie muzyki klasycznej w cudzysłów ma sugerować, że autor powyższej wypowiedzi nie jest przekonany, czy aby współcześnie komponowaną muzykę, którą zgodnie z zamysłem "kompozytora" należy wykonywać pięściami, łokciami, czy też innymi częściami ciała na "d", wypada nazywać klasyczną. Autor nie ma nawet pewności, czy można ją nazywać muzyką, a "kompozytora"... kompozytorem.

2 komentarze:

  1. Mam tylko jedno pytanie czy Coreette faktycznie umieścił w zapisie nutowym adnotację sugerującą użycie tej deski? PS. bardzo fajny blog

    OdpowiedzUsuń
  2. Posiadam egzemplarz nut, w których adnotację taką zawarł wydawca. Podobną informację potwierdzającą fakt zamieszczenia przez autora sugestii związanej z deseczką, znalazłem na płycie CD z nagraniem tego utworu. Myślę, że dwa źródła powinny wystarczyć nam, by móc uznać to za autentyk :)

    OdpowiedzUsuń